Pisaliśmy już o zjawisku rozlewania się miast w Polsce. Nazywane jest to eksurbanizacją i jest to problem trawiący aglomeracje świata Zachodu. Teraz dotarł do nas – wraz z bogaceniem się społeczeństwa i wzrostem popularności prywatnych samochodów. Polski Instytut Ekonomiczny sporządził ciekawy raport, z którego możemy się dowiedzieć, jakie konkretnie finansowe przełożenie ma tworzenie kolejnych osiedli w środku pola.
Sporo mówi się o społecznych i ekologicznych kosztach eksurabnizacji. Jednak w Polsce dotychczas nikt nie pokusił się o przeliczenie tych kosztów na konkretne kwoty. Dlatego też raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego “Społeczno-gospodarcze skutki chaosu przestrzennego” jest bardzo cennym narzędziem w prowadzeniu rzeczowych dyskusji na omawiany temat.
Najbardziej przyciąga uwagę przeliczenie rocznego kosztu eksurbanizacji na jednego Polaka. Wychodzi tu kwota lekko ponad 2,2 tysiąca złotych. Oznacza to, że modelowa rodzina 2+2 żyjąca w mieście, co roku dokłada prawie 9 tysięcy do osób decydujących się osiedlić tam, gdzie nie ma stworzonej infrastruktury lub gdzie jest ona stworzona pod potrzeby jednego osiedla.
Postępująca urbanizacja jest wynikiem przestrzennego nieładu. Wina spoczywa zarówno po stronie najwyższych urzędników, czyli rządu, jak też tych lokalnych. Od tej drugiej grupy zależy tworzenie planów zagospodarowania przestrzennego, porządkujących to, jak i gdzie powstaje zabudowa, w tym mieszkaniowa. Sieć takich planów pokrywa zaledwie ok. 30% powierzchni naszego kraju. Skutek? Większa część zabudowy powstaje na bazie dosyć prowizorycznego rozwiązania administracyjnego, jakim są warunki zabudowy.
Sumaryczny koszt chaosu urbanizacyjnego w raporcie oceniono na minimum 84,3 mld złotych rocznie. Głównie są to koszty samorządów, ponieważ po ich stronie leży obowiązek tworzenia infrastruktury. Osoby osiedlające się “w środku pola” oczekują, że gmina dociągnie kanalizację, wodociągi, prąd, gaz oraz drogi, po których będzie kursowała komunikacja zbiorowa. Nie są to nieracjonalne oczekiwania – w końcu taka infrastruktura jest niezbędna do normalnego funkcjonowania. Jednak oznacza to, iż gminy muszą inwestować ogromne środki w niewielkie skupiska ludzkie. Aż 31,5 mld złotych z wymienionej kwoty wydawane jest na transport, co pokazuje, jak kiepskim przedsięwzięciem pod kątem logistycznym są nowe, podmiejskie osiedla.
Rozproszona zabudowa oznacza też dużo większe obciążenie ekologiczne, ponieważ mieszkańcy peryferyjnych lokalizacji codziennie muszą pokonywać znaczne odległości, w celu załatwienia rutynowych spraw (takich jak zakupy, wizyta w urzędzie, czy nawet odwiezienie dziecka do szkoły). Większe natężenie ruchu powoduje też korkowanie się miast, co nie tylko obniża jakość życia ich mieszkańców, ale też bardzo negatywnie wpływa na zanieczyszczenie powietrza.
Co ciekawe, autorzy raportu wskazują jeszcze jedną, dodatkową przyczynę postępującego chaosu przestrzennego w Polsce. Jest nią nadpodaż terenów przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe. To dosyć zaskakujący wniosek, jeśli zestawi się go z narzekaniem deweloperów na brak działek budowlanych. Jednak, jak podaje raport:
“Na terenach przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe mogłoby zamieszkać od 59 do 135 mln osób, co znacznie przekracza roczne saldo migracji (350-450 tys. osób). Daje to silny asumpt to rozpraszania zabudowy.”
Walka z chaotyczną zabudową oraz postępującą eksurbanizacją wymagałaby zgodnego działania władz centralnych oraz lokalnych. Pierwsze mogłoby m.in. zobligować gminy do szybszego tworzenia planów zagospodarowania przestrzennego, tak aby zabudowa nie powstawała de facto poza systemem, przez co często decyzja dostosowywana jest do potrzeb dewelopera, bez uwzględniania szerszego kontekstu ekonomicznego oraz dobra społecznego.